piątek, 27 grudnia 2013

Bigos dobry na wszystko!

Święta, święta i po świętach...

Jestem pewna, że na 90% blogów będzie widniało dzisiaj to powiedzonko :) Sebastian od początku naszej znajomości mówił, że Jego babcia już w 1 dzień Świąt to powtarzała. Od 2-3 lat słyszę to w każde Święta, jednak nie z usta babci, a z ust mego małżonka...Jak tradycja, to tradycja!

Mimo objedzenia i zaspokojonych kubkach smakowych polecam przygotowanie tego bigosu. Zwłaszcza na domową imprezę Sylwestrową, albo na Noworocznego kaca! Sycący i aromatyczny, najlepszy kilkakrotnie odgrzewany, zamrażany i rozmrażany. Żaden gość nim nie pogardzi!

Ten bigos przygotował mój tata z Sebastianem. Ja jedynie mieszałam, podjadałam i doprawiałam. W końcu ktoś musiał ocenić ich pracę, nie? :)


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Mięciutkie pierniczki

A dokładniej ciasteczka korzenne ponieważ nie ma w nich miodu, który powoduje, że ciasto jest twardsze. W tym wypadku koloru ciastkom nadaje kakao, którego w smaku już nie czuć. No przecież jak kakao mogłoby wygrać z goździkami, zielem angielskim, czy cynamonem? :)

W tym roku pierniczki świąteczne robiłam ok. 2 tygodni temu. Niestety nic już nie zostało. Zatem stwierdziłam, że poszukam w internecie jakiś innych słodkości, które mogłabym zrobić wcześniej i znalazłam. Niestety nie pamiętam, jaki to był blog...

 
W każdym razie zrobiłam pierniczki w wersji soft- podwójna porcja. Te niestety też już zniknęły...I tak oto stałam się posiadaczką pustki w 4 puszkach czekających na pierniki, gołego dna litrowego słoika po miodzie oraz braku przyprawy korzennej. Także ten tego, jakbyś ktoś miał pierniki, które chce przesłać do Bełchatowa, to ja nie odmówię. Serio!

piątek, 13 grudnia 2013

Keks na kęs

Keks to ciasto, które nie potrafię jednoznacznie zakwalifikować do typu Świąt. U mnie w rodzinie pojawiał się na Wielkanoc i Boże Narodzenie, ale kompletnie nie znam jego pochodzenia.

Mam natomiast wspomnienia, piękne wspomnienia!
Keks zawsze był u mojej nieżyjącej już prababci. Odkąd pamiętam prababcia wyglądała tak samo sędziwie. Zawsze niska, szczupła, z grubymi rajstopami na nogach i ogromnymi oczami miło na mnie spoglądającymi. Prababcia to była kobieta wierząca w to, co pokazują w tv. Pamiętam dobrze dzień mojej matury pisemnej z historii i to, jak po powrocie moja mama opowiedziała mi anegdotę:

Prababcia przyjechała do nas na tydzień- dwa, a w dniu mojej matury obejrzała reklamę, z której można było wysnuć, że osoba pijąca Actimela zda wszystkie egzaminy...No cóż, ja nie wypiłam i babcia się martwiła ;)

Obyło się na szczęście bez Actimela, ale co babcia się nadenerwowała...

W każdym razie keks to w mojej głowie ciasto prababci Marysi, choć wiem, że jej córka, a moja babcia Irenka również je piecze. Piecze kilka tygodni wcześniej, owija w ściereczkę i chowa, aby "nabrało smaku" do Świąt.


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Piernik popularny w wersji "Na bogato"

Sezon wywrotek, połamańców i łamag oficjalnie uznaję za OTWARTY!

Nie wiem jak to robiłam i czemu trafiało się to akurat mnie. Może miałam/ mam wybitny dar do darcia nowiuśkich białych rajstop, zdzierania kolan do mięsa na pierwszym krawężniku przez który przechodziłam lub tłuczenia szklanek- zwłaszcza tych nowych.

Teraz szklanek nie tłukę, a w sumie by się przydało patrząc na coraz piękniejsze okazy na sklepowych półkach...Nie zdzieram też białych rajstop, ale nadrabiam w zimę na pierwszych przymrozkach i śliskich ulicach. Z gracją baletnicy wywijam orła, klnę pod nosem i modlę się, aby nagle się ściemniło i nikt mnie nie zauważył.

Niestety dziś tego szczęścia nie miałam i zrobiłam małe, poranne przedstawienie grupie maszerujących przedszkolaków na przejściu dla pieszych. Tym razem nie udało się przejść niezauważoną...

Nie da się również przejść obojętnie obok tego piernika. Niby popularny, tradycyjny i zwyczajny, a jednak wzbogacony kremem pomarańczowym powala na kolana. Otwierając lodówkę nie można było jej już zamknąć nie pożerając choćby kawałeczka...

środa, 27 listopada 2013

Roladki drobiowe ze szpinakiem i Szlachetna Paczka

Dopiero co pisałam o tym, że zaraz sypnie śnieg, a w Trójmieście zaczęli lepić bałwany! I pomimo wydłużonej jazdy samochodem po obwodnicy trójmiasta, mroźnego wiatru i czerwonego nosa, jakoś tak ciepło mi się robi na sercu. 

Powoli zatrzymuję się przy dekoracjach świątecznych w sklepach, oglądam tony bombek i mrugających do mnie lampek. Cztery, nowe komplety zostały już zakupione i w sobotę zawisną na balkonach naszego domu. 

Zimo, tym razem nie "przywitam" Ciebie, jak ktoś na szybie samochodu (Zimo Wyp*!??#$%@), tylko wyciągnę do Ciebie ręce i zatańczę z Tobą przytulańca.

Pierwsze wrażenie jest ponoć najważniejsze, a w tym roku właśnie jakoś tak zatęskniłam za zimą. Pojawiły się również pierwsze przymrozki, przypominając o ważnej sprawie, która zawsze o tej porze roku sprawia, że serce szybciej mi bije: ze smutku i radości,  z nieszczęścia  rodzin potrzebujących i radości, jaką sprawia zjednoczenie grupy znajomych i przyjaciół.

Przełom listopada i grudnia to zdecydowanie czas Szlachetnej Paczki. To czas, kiedy możemy pomóc rodzinom z naszej okolicy i sprawić, aby nadchodzące Święta były dla Nich łatwiejsze i przyjemniejsze. Często po raz pierwszy w ich życiu...

Jeżeli jeszcze nie słyszeliście o Szlachetnej Paczce, to koniecznie wejdźcie na ich stronę, lub po prostu włączcie telewizję.- Teraz o tej akcji głośno! Natomiast jeżeli akcja jest Wam znana, to pozostaje jedynie wybór rodziny i zachęcenie znajomych, aby przygotowali z Wami wymarzoną paczkę, która trafi w następny weekend do odpowiedniej rodziny.

A teraz szybka zmiana tematu i powrót do tytułowych roladek, które podbiły serce mojego Sebastiana. Soczysty kurczak, aromatyczny szpinak z dodatkiem czosnku i słona szynka szwarcwaldzka.- Idealny sposób na pyszny obiad!


niedziela, 17 listopada 2013

Migdały w przyprawie do piernika

Już za parę dni, za dni parę...będzie mroźno i biało. 
Nie to, żebym pragnęła śniegu po kolana, zadymki i butów z zaciekami po soli. Po prostu zimę już czuć...w kuchni i na blogach! Jestem pewna, że niedługo zawita do nas również za oknem.

A tymczasem pieczemy pierniki staropolskie, pierniczki pakujemy szczelnie w puszkach i ukrywamy je skrzętnie po szafkach.

Kiedyś przygotowywałam je z mamą, teraz z moim mężem. To jedyna rzecz, która uległa zmianie. Zarówno kiedyś, jak i teraz przechowuje je w metalowych puszkach i magicznym cudem potrafię odnaleźć jedną gdzieś na dnie szafy w...połowie lata. Rekordem było, jak szukając pudełek do świeżo upieczonych pierniczków z mamą znalazłyśmy pełną puszkę z zeszłego roku! :) Co najlepsze- pierniki nie miały żadnych oznak zepsucia...Możecie się chyba domyślić co z nimi zrobiłam, nie? Zjadłam ze smakiem, a co!

A teraz przepis nie na pierniczki, lecz na pyszne, aromatyczne migdały w chrupiącej skorupce z karmelu i przyprawy do piernika- domowej przyprawy!


poniedziałek, 11 listopada 2013

Ryba po grecku

Choć dziś królują rogale, to u mnie danie, które i tak kojarzy się z Polską, ze Świętami i rodziną. Miałam w planach po raz pierwszy zakasać rękawy i zrobić rogale Świętomarcińskie...Dorwałam nawet biały mak, ale jakoś czasu zabrakło i nie zdążyłam. Rogale jednak będą, ale zapewne za tydzień ;)

Wracając do ryby po grecku. Jest to proste i lekkie danie, które lubię przygotowywać w szklankach po świeczkach. Każdy ma swoją porcję i może w niej do woli "grzebać" widelcem. 



Sama ryba, jak większość dziś uwielbianych przeze mnie dań, była niechętnie przeze mnie spożywana w dzieciństwie. Dziś nie wyobrażam sobie bez niej Świąt, w sumie obowiązkowo musi u mnie gościć kilka razy do roku. W kolejce moich świątecznych ulubieńców jest numerem dwa- zaraz po bigosie, który nie raz wyleczył mnie z bólu głowy w Nowy Rok!

piątek, 1 listopada 2013

Moja szarlotka idealna

Specjalnie napisałam, że to moja idealna wersja szarlotki. W końcu każdy ma swój sposób na to jesienne ciacho. 

Są wersje z białkową pianką, z budyniem, z kruszonką i bez. Moja szarlotka jest krucha i prosta. Bez białek, bez budyniu i bez kruszonki. Za to z rozwałkowanym ciastem ułożonym na nierównych jabłkach obsypanych cynamonem i kardamonem...

Do szarlotki najlepiej używać jabłek kwaśnych- przynajmniej takie jest moje zdanie. Żałuję, że we wrześniu nie można spotkać już papierówek, które stanowią mój szarlotkowy numer jeden! Pamiętam, że jako dziecko moi rodzice mieli starą papierówkę na działce. W tamtych czasach jabłoń była przeze mnie znienawidzona. Jabłka miały plamki, nieciekawy blady kolor, kwaśne i kruche wnętrze...Całkowite przeciwieństwo mojego ideału.

Teraz wspominam tamtą jabłoń każdorazowo przy pieczeniu szarlotki. Jaka szkoda, że nie mam tych jabłek...


poniedziałek, 28 października 2013

Tarta z grzybami leśnymi

Uwielbiam, gdy pogoda tak miło zaskakuje i pod koniec października serwuje nam letni wiatr i słońce, które mnie budziło zaglądając przez okno do sypialni.

Do tego jeszcze dodatkowa godzina snu, błogie lenistwo i mąż u boku...Żyć, nie umierać!

Długo jednak w łóżku nie wytrzymałam i jeszcze w pidżamie pognałam do kuchni. :) Wzięłam się za szarlotkę, o którą dopominał się Sebastian, zrobiłam pasztet z grzybami, rosół i dojadłam tartę z grzybami leśnymi. Jaka szkoda, że już jej nie ma! Jeżeli tylko lubicie smak i zapach świeżych grzybów leśnych, to bardzo Was zachęcam do przygotowania tej tarty. Najdłużej zajmuje oczyszczenie i podsmażenie grzybów- reszta to "pikuś" ;)


Mimo wszystko warto poświęcić pół godziny "sam na sam" z grzybami i nacieszyć się ich zapachem. Powolutku, powolutku się już kończą. Korzystajcie z cudnej pogody, wybierzcie się na spacer do lasu i przynieście do domu kosze pełne grzybów. Chociaż część ususzcie- nie ma to jak sos do mięsa z aromatycznymi grzybkami, czy świąteczny, swojski bigos z ich dodatkiem.

piątek, 25 października 2013

Szyszki vel Smocze jaja

Jest w tym coś niesamowitego. Coś, czego nie można dokładnie sprecyzować, ale działa na nas i zmienić tego nie możemy. Są to smaki dzieciństwa. I choć większość z nich dziś jest śmieszna, to sentyment pozostaje i wspomnienia wygrywają z prawdziwymi doznaniami smakowymi.

Tak jest i ze mną. Dlatego, jak widzę w sklepie mleko w proszku, albo słodzone mleko w tubce, to gęba mi się cieszy i ręka jakoś sama podąża w ich stronę. Do tego dochodzi oranżada w proszku, którą jadło się "na surowo" wysypaną na rękę, draże "Korsarz" podjadane na lekcjach pod ławką, czy szyszki przygotowywane z ryżu preparowanego. Te ostatnie goszczą u mnie średnio dwa razy do roku, ku uciesze mego małżonka :)


niedziela, 13 października 2013

Mini serniczki w szklankach

Choróbsko nie odpuszcza. Nooo może trochę zwolniło i jakby osłabło na mocy, ale nadal się trzyma i nie pozwala głęboko odetchnąć. Zwłaszcza przez nos...

Przez tą chorobę nie mogłam dużo czasu spędzać w kuchni, bo Sebastian zaganiał mnie pod koc...No sami rozumiecie ;)

Jednak po kilku dniach bez dodatkowej porcji kalorii poczułam się, jak na diecie i musiałam tą sytuację szybko naprawić. Wpadłam do kuchni, zblendowałam twaróg, dodałam resztę składników, pomieszałam widelcem i zapiekłam. No sami widzicie co wyszło- pycha!

W tym miejscu delikatnie zmienię temat i powrócę do konkursu, w którym brałam udział na fanpage'u Radio Plus Opole. Molestowałam wszystkich moich znajomych, a i Was prosiłam o wsparcie. Zarówno na blogu, jak i na fanpage'u. Baaaardzo Wam dziękuję za ponad 290 głosów! Szalałam z radości wraz z każdym nowym głosem, śledząc ich przyrost w każdej godzinie. Jesteście boscy!

Teraz czekam na wyniki konkursu i informacje, czy udało mi się dostać do finału. 3majcie kciuki, wyniki będą lada dzień!

A teraz zapraszam na mini serniczki waniliowe ze śliwką pieczone na kakaowym spodzie. Idealne na przyjęcie, aby każdemu podać w oddzielnym naczyniu własną porcyjkę.
Jak możecie się domyślać, szklanki w których piekłach serniczki są po świeczkach Tindra z IKEA. ;)

wtorek, 8 października 2013

Pierogi ruskie

Kto nie lubi pierogów? No kto? Coś czuję, że wiele z Was w tej chwili rąk do góry nie podnosi.
No bo jak? Przecież mamy pierogi z kapuchą i grzybkami leśnymi, z owocami, z soczewicą, z dynią, z mięsiwkiem...Mamy też ruskie, za którymi nie przepadałam w dzieciństwie i z chęcią zamieniałam je na wersję z kapustą. Jak to zazwyczaj bywa- na "starość", albo może w moim przypadku "na później" smak się zmienia i tak pierogi z ziemniakami i twarogiem zyskały w moich oczach.


Są jednak dania, których unikam, nie gotuję i nie jadam. Tu numerem jeden pozostaje niezmiennie WĄTRÓBKA- koszmar moich młodych lat, kiedy podając mi ją na obiad karano za wszystkie przewinienia.- Przynajmniej tak to wtedy odbierałam ;) 

poniedziałek, 7 października 2013

Fejsbukowicze, pomożecie?

Dziś kieruję do Was prośbę o kliknięcie w link, który pokieruje Was na fanpage Radio Plus Opole z moim przepisem na Dyniowe Rogaliki Drożdżowe. Przepis bierze udział w konkursie, w którym można wygrać m.in. sprzęt AGD. Będę o taaaaaaaak wdzięczna, jak "polajkujecie" moje zgłoszenie.

Zatem jeżeli posiadasz konto na Facebook i jesteś zalogowany, kliknij o TU i polub przepis na Dyniowe Rogaliki Drożdżowe. Mam szansę do piątku ;)

To jak, pomożecie?

Tak na zapas, baaaaardzo Wam dziękuję! :*

Ps.: A tu zdjęcie rogalików, które biorą udział w konkursie ;)

piątek, 4 października 2013

Dyniowe rogaliki drożdżowe

Jednak poległam!
Nastawienie pomagało i to dość długo. Nawet, jak w pracy temperatura wynosiła tylko 18 stopni, w domu grzejniki były wciąż zimne, a za oknem pojawiły się pierwsze przymrozki.

Idąc do pracy codziennie wypatrywałam kasztanów pod drzewem tuz przy moim domu i jakimś trafem dzień w dzień ktoś mi je podbierał spod nosa. Do tej pory znalazłam jednego...MASAKRA!

I choć codziennie wspierał mnie długi, wiązany sweter, grube skarpety wieczorem i kubek gorącej herbaty, to w końcu ciało się poddało i złapało jakieś paskudztwo.

A że okres dość "specyficzny" w moim życiu, to ratować się muszę, jak mogę wypijając szklankę ciepłego mleka z ząbkiem czosnku i łyżeczką miodu. Biorąc już 7 tabletek dziennie chyba sami przyznacie, że kolejne piguły nie wchodzą w grę...

Zatem hyrlam i kaszlę, popijam ciepłe mleko i zajadam rogaliki. A dokładniej zajadałam....sztuk 4, albo 5. Nie mogłam się oderwać! I zjadłabym więcej, gdyby nie mój mąż wyrywający swój przydział i kolega Piotrek, który też się oderwać nie mógł.

 
I tak rogaliki- sztuk 22 zniknęły w ciągu +/- 30min, a mi zostały wyłącznie zdjęcia...Jutro wolne, siedzę cały dzień w domu, robię kolejną partię rogalików i się kuruję, aby w Niedzielę móc uderzyć na Żarłostację do Opola.

poniedziałek, 30 września 2013

Pasztet drobiowy z żurawiną

Mamy jesień. Jesień na całego!

Liście powoli przechodzą z zielonych w żółto- czerwone, orzech w ogródku upuścił już wszystkie owoce, a trawa traci intensywny kolor zieleni. 

"Jesienna depresja" powoli mija, a zastępują ją słodkie wspomnienia z dzieciństwa.

Pamiętam początki szkoły, podczas których wybierałam się z rodzicami na ulicę Kasztanową w Gdańsku. Co najlepsze- do dnia dzisiejszego nie wiem i nie sprawdzałam, czy ta ulica na prawdę się tak nazywa, czy tak się po prostu przyjęło. Nie wiem też w rzeczywistości, jak długa jest ta ulica, ale dla 6cio latki była ona baaaaaaaardzo długa! Po dwóch stronach ulicy rosły tam ogromne kasztanowce z liśćmi wielkości mojej głowy. Na każdym spacerze obowiązkowo musiałam uzbierać siatkę kasztanów, z którym później w domu robiłam ludziki do przedszkola. To były czasy!

Pamiętam też zbieranie kolorowych liści, chowanie ich między kartkami książek i robienie z nich obrazków. Te liście odnajduję do dnia dzisiejszego...ostatnio w Panu Kleksie ;)

Choć dzieli mnie od ulicy Kasztanowej w Gdańsku 400km, a na karku mam 22 lata więcej, to nadal mam ochotę uzbierać pełną siatkę kłujących główek i zrobić swoją armię kasztanowych żołnierzy, którzy dzielnie pilnowaliby moich parapetów ;) Tym bardziej, że codziennie idąc na piechotę do pracy mijam ogromnego kasztanowca, który uśmiecha się do mnie i kołysze gałęziami flirtując ze mną i zrzucając kasztany pod nogi. 

I tak zadumana zrobiłam pasztet. Pasztet jesienny bo z żurawiną. Delikatnie słodki- pyszny!
Nie muszę chyba Was przekonywać do wyższości pasztetu domowego nad kupnym, prawda? ;)


Składniki na mniejszą keksówkę i kokilkę:
  • kilogram mięsa z udek z kurczaka*
  • 20dkg wątróbek z kurczaka
  • 2 łyżki bułki tartej
  • 2 jajka
  • 4 łyżki wody
  • 2 łyżki żurawiny
  • marchew
  • korzeń pietruszki
  • cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 lidlowski chudy serek "Linessa" (opcjonalnie)
  • 100g boczku (opcjonalnie)
  • sól, pieprz i gałka muszkatołowa
* Do mojego pasztetu użyłam 2 opakowań po 500g  obranych i wydrylowanych udek z kurczaka. Do kupienia w Lidlu- żałuję, że nie zauważyłam ich wcześniej ;)

Udka z kurczaka gotujemy do miękkości z marchewką i pietruszką. Studzimy i mielimy przez maszynkę.

Wątróbkę z kurczaka podsmażamy z cebulką przez 10-15minut. Pod koniec dodajemy sól i pieprz, a następnie również mielimy.

Bułkę tartą zalewamy wodą i odstawiamy aż nasiąknie. Po kilku minutach dodajemy do zmielonych mięs z warzywami. 

Dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek, serek, żurawinę i jajka. Całość dokładnie mieszamy i doprawiamy solą, pieprzem i gałką muszkatołową.

Keksówkę wykładamy papierem do pieczenia lub smarujemy masłem i obsypujemy bułką tartą. Wykładamy formę pasztetem i ewentualnie posypujemy pasztet lekko podsmażonymi kawałeczkami boczki.

Pasztet pieczemy ok. 50 minut w temperaturze 180stopni, pierwsze pół godziny piekąc pod przykryciem folii aluminiowej.


Pasztet mimo braku dodatku wieprzowiny idealnie rozsmarowuje się na kanapkach po całonocnym schłodzeniu w lodówce. Żurawina nadaje mu nietypowej słodyczy- bardzo polecam!

A jutro chyba w końcu sięgnę po te kasztany...

piątek, 27 września 2013

Dżem figowy i Historia ukrytego pojękiwania

Pamiętam dobrze ten dzień.
Na dworze ciemno i zimno. W pracy urywający się telefon, a moja ręka zbyt leniwa, aby cały czas podtrzymywać słuchawkę dłonią.
Wpadam na genialny pomysł podtrzymania słuchawki ramieniem i dość komicznym przykurczem prawej, górnej części ciała.- Działa! Mam dwie wolne ręce i mogę jednocześnie prowadzić telekonferencję i pisać na komputerze. Jestem dobra. Nawet bardzo dobra!

Mija godzinna telekonferencja, przerwa na kawę i ponownie dzwoni telefon. Znowu przykurcz wychodzi na pierwsze skrzypce. Moja wygrana i znów mam dwie ręce wolne!

Koniec drugiej telekonferencji. Odkładam słuchawkę i...i przykurcz zostaje.

Wpadam w panikę, że zostanę już taka pokrzywiona. Na dodatek z kilkoma kilogramami nadwagi...Masakra!

Koleżanka w pracy radzi, abym poszła do masażysty-kręgarza. Starszy, miły Pan z siwizną na głowie i latami doświadczenia potwierdzonymi wieloma dyplomami ma mi pomóc.
Trochę się krępuję, ale koleżanka mówi, że starszy Pan nawet nie zwraca uwagi, czy do niego przychodzi kobieta, czy mężczyzna.

Decyduję się zadzwonić i umówić na wizytę. Tłumaczę o co chodzi, a Pan masażysta prosi, abym przyszła po pracy.

Jadę. Wołają mnie po nazwisku. Wstaję z krzesełka w poczekalni i....oczom nie wierzę! Starszy, miły Pan okazuje się młodszym, przystojnym chłopakiem z rękoma, wielkości mojej głowy!

Twarz ma zachodzi młodzieńczym rumieńcem...

Wchodzimy do środka i pojawia się Pan z siwizną tłumacząc, że zastąpi go syn bo do Niego przyszła klientka złamana w pół, której musi pilnie pomóc. Uśmiecham się nieśmiało i potakuję głową. (Jak się później okazało ów klientka była parawan obok mnie...)

Teraz najlepsze... Koleżka prosi, abym się "przygotowała". 
Yyyyy, czyli co? Tak sobie myślę i znów się czerwienię.

Masażysta tłumaczy od razu, abym ściągnęła bluzkę...Pozostawiając stanik i spodnie- szybko dodając ;) W tym momencie byłam już czerwona, jak cegła. Kilka kolejnych zdań nie pamiętam, bo skupić się nie mogłam myśląc cały czas o moich czerwonych polikach, fałdach tłuszczu widocznych przy siedzeniu na stole do masażu i moich pachach...- Czy ja je dzisiaj ogoliłam????

Coś tam znowu rozmawiamy, każe mi się rozluźnić, łapie pod pachami i mną wstrząsa- DOSŁOWNIE. Słyszę trzask swojego kręgosłupa i czuję ogromną ulgę. Teraz może już być tylko lepiej!

Miły Pan prosi, abym się położyła na brzuchu, głowę umieszczając w dziurze dzięki której mogę obserwować chodaki tego, który zaczyna masować.

Miły Pan rozkręcał się powoli, co bardziej przypominało smyranie, niż masaż o którym tyyyyyyyyyle wcześniej słyszałam. Później dotyka coraz mocniej i mocniej. Uciska, masuje i....każe mi oddychać. Wtedy dopiero orientuję się, że wstrzymuje cały czas powietrze bo boli, jak cholera, a na usta ciśnie się nic innego, jak "aaaa" i "yyyyy", których po prostu się wstydzę. Spięta i sztywna powstrzymuje się przed pojękiwaniem modląc się, aby miły Pan w końcu przestał.

I teraz na plan wchodzi Pani "zgięta w pół" leżąca za parawanem po mojej lewicy. Słyszę jej "aaaaa" i "yyyy" przy każdym dotknięciu Starszego Pana. Puszczają mi nerwy, nie wytrzymuję i zaczynam jej wtórować. Ona "aaaa", ja "yyyyyyy", ona "mmmmm", ja "aaaaaa". I tak sobie jęczymy wspólnie przez 30 minut, aż Starszy Pan z synem stwierdzają z uśmiechem na twarzach, że to koniec...

Takie samo uczucie zawodu może Wam towarzyszyć, jak skończy się Wam słoiczek dżemu figowego...Przy jedzeniu dżemu  w zaciszu domu pojękiwanie jest dozwolone. Ba! Nawet wskazane! :D Dlatego nie krępujcie się, jak ja i powzdychajcie sobie głośno, pojęczcie i pomruczcie z zachwytu nad tym pysznym smakołykiem!


 Składniki na 3 słoiki (dżemówki):
  •  20 sztuk dojrzałych fig
  • sok z całej pomarańczy
  • skórka z połowy pomarańczy
  • 100g cukru
  • 50ml rumu (opcjonalnie)
Na początku dodam, że figi są teraz w bardzo dobrej cenie w Lidlu- uświadomiła mi to Patrycja ze Smakołyków Alergika. Dlatego jeżeli do tej pory ich cena Was odstraszała, macie okazję się odgryźć i kupić ich trochę więcej ;)

Figi myjemy, osuszamy ręcznikiem papierowym i odcinamy "ogonki". Kroimy na 4 części, wrzucamy do garnka z grubym dnem i zalewamy sokiem z pomarańczy. Gotujemy na średnim ogniu często mieszając, aby dżem się nie przypalił.

Gdy owoce zaczną się rozpadać, a skórka fig zacznie się robić szklista dodajemy skórkę z pomarańczy i cukier.- Jeżeli Wasze figi nie będą bardzo słodkie możecie zwiększyć ilość cukru.

Doprowadzacie dżem do wrzenia, ściągacie z ognia i odstawiacie do następnego dnia.

Kolejnego dnia wyparzamy słoiki wrzącą wodą, albo wkładamy je na 10min do piekarnika nastawionego na 90-100 stopni.

Dżem ponownie przesmażamy często mieszając i uważając, aby się nie przypalił. Ilość płynów już będzie niewielka.

Na koniec dolewamy rumu, dokładnie mieszamy i jeszcze wrzący dżem przelewamy do wyparzonych słoików. Mocno zakręcamy i pozostawiamy do całkowitego ostygnięcia ustawiając słoiki do góry dnem.


Dżem jest słodki i gęsty- figi zawierają dużo pektyny i nie ma potrzeby dodawania dżemiksów. "Figo fago" jest idealny do przełożenia tortu, czy nadziania babeczek. Na naleśnikach też posmakuje. Uprzedźcie tylko starszą część swoich gości, że zawiera dużo maleńkich pesteczek- tak na wszelki wypadek ;)

poniedziałek, 23 września 2013

Rustykalna tarta z nektarynkami


Już od wczoraj pojawiają się wpisy innych blogerów dot. III edycji Food Blogger Fest, a mnie żal tyłek ściska, że nie pojechałam, że nie zobaczyłam, nie zjadłam i nie poplotkowałam... W zeszłym roku się spóźniłam, w tym roku nie mogłam pojechać. W sumie do trzech razy sztuka, nie?

Na domiar wszystkiego "nadejszla" jesień. Pamiętam dobrze moje młodzieńcze doły z tym związane, słuchanie smętów puszczanych z kaset magnetofonowych, palenie świeczek i pisanie dłuuuuugich listów do koleżanki, która mieszkała piętro nade mną. Listy codziennie wkładałyśmy sobie przed pójściem do szkoły pod wycieraczkę, modląc się, aby rodzice przed nami ich nie dorwali. W końcu były tam opowieści o pierwszych pocałunkach, cichych schadzkach, niejednych wagarach i jeszcze bardziej osobistych przeżyciach ;)

Teraz jesień nadal jest dla mnie pochmurna- dosłownie i w przenośni. Rytuałem stało się wieczorne palenie świeczek zapachowych, molestowanie ulubionego kocyka i picie owocowych herbat.

Nie zrozumcie mnie jednak źle. Nie mam już "dołów" związanych z nadejściem jesieni. Nie słucham z tego powodu na okrągło Backstreet Boys, lecz się wyciszam i przygotowuję chyba mentalnie do zimy. To taki okres wyczekiwania...

Zatem czekam tak sobie pod kocykiem, odliczam dni do IV spotkania blogerów w Warszawie i pocieszam się pyszna tartą z nektarynkami, żurawiną i migdałami. Mmmmm tak czekać, to ja mogę długo...


Składniki na kruchy spód:
  • 250g mąki pełnoziarnistej- u mnie żytnia
  • 100g mąki pszennej
  • 150g cukru pudru
  • 150g masła
  • 2 łyżki wody
  • żółtko jaja
dodatkowo:
  • 4 nektarynki
  • łyżka suszonej żurawiny
  • łyżka płatków lub słupków migdałówych
  • pół łyżki mąki ziemniaczanej
  • łyżka cukru pudru
  • sok z połowy cytryny
  • cukier puder do posypania upieczonej tarty

Do miski wrzucamy wszystkie składniki na kruche ciasto i zagniatamy na jednolitą masę. - Nie bawię się nożem, tylko od razu brudzę ręce ;)

Ciasto wkładamy do lodówki na kwadrans, aby się dobrze schłodziło, a w tym czasie przygotowuje nadzienie tarty.

Nektarynki kroimy w plasterki i wrzucamy do miski. Kropimy je sokiem z cytryny, posypujemy je cukrem pudrem i mąką ziemniaczaną. Całość dokładnie mieszamy, uważając przy tym aby nie uszkodzić kawałków nektarynki.

Ciasto wykładamy z lodówki i rozwałkowujemy na (w miarę możliwości) okrągły placek o grubości ok. 3mm.- Swoje ciasto rozwałkowywałam bezpośrednio na blaszce, na której piekłam tartę.

Na środku ciasta odciskamy delikatnie koło- np. miską, i w jego środku układamy nektarynki. Posypujemy je żurawiną i migdałami.

Na koniec brzegi tarty zawijamy do środka nie przejmując się kompletnie, czy jest równo, czy nie!

Wkładamy tartę do piekarnika na ok. 15-20min do zrumienia brzegów. Podajemy jeszcze ciepłą.


Smacznego!







czwartek, 19 września 2013

Nocna drożdżówka- najprostsza!

Czy Wy też macie swoje kity, gnioty, zakalce, albo inne wytwory które po prostu robią Wam na złość i ZAWSZE nie wychodzą? Krew mnie zalewa, gdy setny raz biorę się za babkę cytrynową, albo babkę jogurtową i zawsze, ale to zawsze mam to samo. Piękną, pachnąca, chrupiącą z zewnątrz babusię, która po rozkrojeniu przypomina... galaretowane błocko, które czasem wieczorem nakładam na me lica ;)

Nie miałam tego problemu z drożdżówami, choć przyznaję, że zawsze za bardzo skracałam czas wyrastania ciasta i raczej moje dzieła nie należały do tych godnych pozazdroszczenia. Smaczne były na pewno, ale z babcinymi drożdżówami równać się nie mogą!

Nocnej drożdżówce nie postawiłabym obok tej od babci, ale tuż za nią :)
Co mi się w niej najbardziej podoba? To, że nie zagniatamy i nie czekamy na jej wyrośnięcie. Wrzucamy wszystkie składniki wieczorem do miski, całość przykrywamy ściereczką, rano miksujemy i pieczemy!


Przepis znalazłam w internecie, niestety nie pamiętam gdzie i nie wiem kto jest jego autorem. Wiem natomiast, że medal, nobla, albo blogowe cudeńko przyznałabym takiej osobie bez zastanowienia!

Składniki:
  • szklanka mleka
  • 0,5 szklanki oleju
  •  szklanka cukru
  • 50g świeżych drożdży
  • 3 jajka
  • 0,5 kg mąki
Składniki najlepiej, aby były w temperaturze pokojowej. Jeżeli chcecie lekko oszukać, to podgrzejcie delikatnie mleko przed przystąpieniem do robienia drożdżówki ;)

Wieczorem:

Mleko i olej wlejcie do miski. Wsypcie cukier i rozkruszcie drożdże. Dodajcie rozbełtane jajka, przykryjcie miskę ściereczką albo folią spożywczą i odstawcie BEZ MIESZANIA na noc.

Rano całość zasypcie mąką, wymieszajcie mikserem i pieczcie ok 40-50min w piekarniku nastawionym na 180 stopni.


Do swojej dodałam dodatkowo ok. pół szklanki borówek i zrobiłam kruszonkę. Ciacho rozeszło się w jeden dzień!

niedziela, 15 września 2013

Sernik z dynią i domową polewą toffi

Że też śmiałam pomyśleć, że lekarz do którego przyszłam jest dla mnie...Nie wiem, jak mogłam, ale chyba zgłupiałam.

Chyba też nazbyt entuzjastycznie podeszłam do samej wizyty przeświadczona, że lekarz poświęci mi więcej niż 10min...o ja niemądra!

W ogóle moje doświadczenia w obejściu, współżyciu, organizacji, obsłudze i w ogóle we wszystkim związanym ze służbą zdrowia są dość specyficzne...

Po wylaniu morza łez i zanotowaniu gigantycznego bólu głowy, na pocieszenie do sobotniej kawy zjadłam sernik z dynią- porcji dwie. Na szczęście pomogło! Także jeżeli macie jakieś smutki, bądź wkurzacie się, jak ja to ten sernik jest dla Was. "Zrobi dobrze" każdemu! ;)


To jest idealna pora na jego przygotowanie- dynia praktycznie jest już dostępna w każdym sklepie, a ja mam dodatkowy powód, aby zamrozić jej większą ilość.

Przepis wycięłam kilka lat temu z gazety Claudia. Przyznaję, że zrobiłam go pierwszy raz, ale na pewno nie ostatni. Oficjalnie nazywam go moim numerem DWA, zaraz po Serniku Idealnym z pomarańczową nutą

Dodam od razu, że sernik z gazety był intensywnie pomarańczowy od dyni. Ja dyni dodałam prawie podwójną porcję, a twaróg tylko delikatnie zmienił barwę na jasno- pomarańczową, czego nie widać na zdjęciach.

Składniki na dużą, okrągłą tortownicę
spód:
  • 250g ciastek typu digestive
  • 1/4 łyżeczki cynamonu
  • 125g miękkiego masła
masa:
  • ok.450g ugotowanej i zmiksowanej dyni*
  • 750g kremowego twarożku**
  • 200g cukru pudru
  • 6 jajek
  • sok z połowy cytryny
polewa toffi:
  • pół szklanki cukru
  • ok. 50g masła
  • 250ml kremówki
  • odrobina pasty waniliowej lub ziarenka z jednej laski wanilii
* dodałam przeszło 700g dyni.
** użyłam półtłustego twarogu, zmielonego tylko raz.

Ciastka zmiksuj na pył, dodaj cynamon i miękkie masło. Zagnieć na jednolite ciasto, wyłóż obłożoną papierem do pieczenia tortownicę i włóż do lodówki na czas przygotowania masy serowej.

Piekarnik nagrzej do 170 stopni. Zagotuj wodę i wylej ją do naczynia żaroodpornego, aby sernik piekł się w tzw. kąpieli wodnej.

Dynię zmiksuj z twarożkiem i cukrem pudrem. Dodawaj po jednym jajku, na końcu wlewając wyciśnięty z cytryny sok.

Masę serową wylej na schłodzony spód, przykryj folia aluminiową i wstaw do piekarnika.

Zmniejsz temperaturę do 150 stopni i piecz 1,5 godziny.

Wstaw do lodówki do schłodzenia na całą noc.

Następnego dnia rozpuść cukier w rondelku i poczekaj aż lekko zbrązowieje. Dodaj masło i energicznie mieszaj do jego rozpuszczenia. Teraz dolej kremówkę i pastę waniliową. Całość mieszaj i gotuj, aż zgęstnieje- ok.10min. Nie martw się, jak pojawi Ci się kilka ciągnących grudek przy wlewaniu kremówki- możesz je wyciągnąć, a masa i tak wyjdzie :)

Po przygotowaniu polewy toffi, lekko ją wystudź i polej nią sernik. Możesz do dekoracji użyć jeszcze orzechów włoskich.


Smacznego!

środa, 11 września 2013

Kurczak w mleku kokosowym

Dłuuuuugo mnie nie było, ale mam nadzieję, że nie zdążyliście mnie usunąć z pamięci i jeszcze do mnie zajrzycie ;)

Prawie tak rzadko, jak bywałam ostatnio na blogu mieszkałam również w domu. Mój mąż należy zdecydowanie do tych wyrozumiałych i dlatego jeszcze mnie nie spakował i nie kazał zamieszkać w pracy...

Byłam to tu, to tam i tak mnie wzięło trochę na wspominki. Nie zawsze związane ze smakiem, a wyłącznie z zapachem.

Kto nie lubi zapachu deszczu w letni dzień, który przypomina beztroskie dzieciństwo i skakanie po kałużach? Komu cynamon i goździki nie kojarzą się z okresem świątecznym? Do tego dochodzą: pomarańcze i radość, jaka im towarzyszyła, gdy znalazłam je pod choinką, Davidoff Cool Water, który już zawsze będzie zapachem mojego męża oraz zapach kardamonu, który unosi się w każdej skandynawskiej cukierni.

Dobre skojarzenia mam również z zapachem gotowanego mleka, który przenosi mnie do czasów przedszkolnych, kiedy jadłam pyszną, słodką zupę mleczną z sucharkami. W tym miejscu podejrzewam, że jednak kilkoro z Was zaczyna się krzywić :) Miłością do gotowanego mleka jednak niewielu pała...

Jakiś czas temu na obiad zrobiłam kurczaka w mleku kokosowym z harissą i orzeszkami ziemnymi. Sam kurczak raczej nie kojarzy mi się z niczym szczególnym, ale już harissa zawsze będzie kojarzyła mi się z wakacjami w Tunezji i ostro- słodkimi zapachami unoszącymi się w pobliżu hotelowej kuchni.


Zapach, który roznosi się po domu podczas przygotowania tego prostego obiadu jest cudowny! Oby kojarzył Wam się z taką jedną Andźką, która obiecuje, że już nie będzie robiła takich długich przerw w blogowaniu! :)

Składniki:
  • podwójna pierś z kurczaka
  • puszka mleka kokosowego
  • 2 łyżki harissy
  • garść orzeszków ziemnych
  • sok i skórka z połowy limonki
  • sól i pieprz do smaku
+ oliwa do smażenia

Kurczaka kroimy w kostkę, przyprawiamy solą i pieprzem i smażymy na rozgrzanej oliwie, aż białko delikatnie się zetnie i mięso się zarumieni. Podsmażonego kurczaka odkładamy na talerz.

Na patelnię, na której smażył się kurczak wylewamy mleko kokosowe, dodajemy harissę oraz sok i skórkę z limonki. Gotujemy przez chwilę i dorzucamy orzeszki. Po ok 5min, gdy orzeszki delikatnie zmiękną dodajemy kurczaka i dalej całość gotujemy max. przez kolejne 5min.

Podajemy z ugotowanym ryżem.


Do takiego kuraka pasuje idealnie kolendra, którą zaatakowała mi mszyca i jej nie dodałam :(

A tak w ogóle to TĘSKNIŁAM!!!
Andźka






wtorek, 27 sierpnia 2013

Harissa

Coraz więcej osób wakacje spędza w krajach arabskich. Wątpię, aby w większości przypadków chodziło o ciekawość poznania kultury, czy chęć zwiedzania niestety dość brudnych i opuszczonych ulic. Tymi kryteriami przynajmniej ja się nie kierowałam, kiedy pierwszy raz wybierałam się do Tunezji.

Ale pogoda? No nie powiecie mi, że nie kręci Was fakt, że w Turcji, czy Tunezji słońce rozpieszcza od maja do końca września! 

Właśnie dlatego 3 lata temu udaliśmy się z Sebastianem do Hammametu, kiedy to urlopem mogliśmy się cieszyć wyłącznie we wrześniu. Dodam tylko, że w tym czasie w Polsce było +13 stopni przy akompaniamencie wiatru i niemiłych deszczy...

Dla osoby kochającej kotlety schabowe, mielone, czy piersi z kurczaka wakacje w kraju arabskim mogą być ciężkim przeżyciem. "Wędlina" w Tunezji ma siny kolor, a kurczak podawany na śniadanie, obiad i kolację wygląda, jakby został rozstrzelany karabinem maszynowym :)

Są natomiast soczyste, dojrzałe arbuzy, apetyczne melony i tony idealnie ( jak dla mnie) przyprawionego kus-kusu z warzywami. Właśnie HARISSA- bardzo ossssstra i krwisto czerwona pasta z papryczek chilli służy do doprawiania tej kaszy. Jej ostrość można regulować dodaniem większej ilości oliwy, która odpowiada za rozpuszczanie substancji pikantnych w papryczkach.


Harissę możecie przygotować samodzielnie w domu. Jeżeli natomiast nie chcecie ryzykować piekącej skóry pod paznokciami, to przygotujcie ją w rękawiczkach lateksowych, lub kupcie słoiczek przez internet w jednym ze sklepów z żywnością arabską :)

Składniki na słoiczek o pojemności ok. 200ml.:
  • 12 średnich papryczek chilli
  • 3 ząbki czosnku
  • pół łyżeczki roztartych nasion kolendry
  • pół łyżeczki kuminu
  • ok. 50ml oliwy (lub więcej/ mniej w celu dobrania odpowiedniej ostrości)
Chilli rozetnijcie wzdłuż i usuńcie pestki. Pokrójcie na 3 części, wrzućcie do blendera z pozostałymi składnikami i blendujcie na gładką masę. W tym momencie nie ważcie się posmakować pasty- wypali Wam wnętrzności :)

Dolejcie oliwy i zamoczcie czubek małej łyżeczki z harissie. Spróbujcie i w razie konieczności dodajcie więcej oliwy.- Gotowe!


Harissa jest idealna do makaronów, smażonego ryżu, i najważniejsze- do smażonych, grillowanych, czy pieczonych warzyw podawanych z kaszą kus- kus.

Mój słoiczek przechowuje w lodówce. Aby długo pasta zachowywała świeżość, zalewajcie ją po każdym użyciu ociupinką oliwy.

Aaaa, pamiętajcie! Ostra Harissa zawsze pali dwa razy. Za pierwszym razem przy jedzeniu, a później... ;)

niedziela, 25 sierpnia 2013

Aroniówka- nalewka z aronii ♥

Dzisiejszy dzień upływa leniwie. Od rana korzystamy ze słońca i wygrzewamy się na leżakach na tarasie.
W przerwach doglądam dojrzewających pomidorów koktajlowych w ogrodzie i przygotowuję szybki obiad. Później kawa, rozwiązywanie krzyżówek z teściami i dalsze błogie lenistwo przerywane przesuwaniem leżaka w pogoni za uciekającym słońcem.

Coś ucieka.... Lato się kończy

W Bełchatowie nie ma już moreli, a bób zaczyna przypominać starą fasolę. W nocy powoli zaczynam przymykać okno. Idzie jesień...

Nie powiem, że jesieni nie lubię. W końcu daje nam pyszne orzechy i wspaniałą dynię, ale jakoś tak już mi tęskno do świeżych truskawek i "chrupiących" czereśni. Jakoś w tym roku lato przeleciało mi przez palce.

Dlatego choć nalewki większości kojarzą się z zimą i koniecznością rozgrzewki, to mi przypominają lato, gorące słońce i wylegiwanie się na trawie.


Takie wspomnienia zawsze przynosi mi aroniówka, którą raczę się w pochmurne, jesienne dni lub w zimowe, śnieżne wieczory. 

Pierwsza aronia pojawiła się właśnie na targach. Będzie dostępna jakoś przez 3 tygodnie. Później coraz rzadziej będzie dostać jędrne owoce.

Aronia zjedzona prosto z krzaka zawiera dużo goryczy i jest mało smaczna, ale sok, dżem, czy nalewka z aronii są wyśmienite!

Co ważne, aronia zawiera dużo witaminy P oraz reguluje poziom ciśnienia we krwi. Nic, tylko szamać przetworzoną aronię i cieszyć się z jej dobroczynnego działania ;)

Składniki na ok. 2 litry aroniówki:
  • 1kg owoców aronii
  • 1l spirytusu
  • 1kg cukru
  • 1l wódki
  • sok z całej cytryny lub limonki
Owoce aronii myjemy, osuszamy ręcznikiem i wkładamy do zamrażalnika na co najmniej 2-3 dni. Dzięki temu pozbędziemy się nieprzyjemnej goryczki tych owoców.

Po przemrożeniu aronię wsypujemy do dużego słoja, zasypujemy cukrem i zalewamy spirytusem.

Odstawiamy słój na 6 tygodni, a przez kilka pierwszych  dni codziennie nim wstrząsamy, aby cukier się rozpuścił.

Po 6 tygodniach przelewamy nalewkę przez sito, aby pozbyć się owoców. Dolewamy litr wódki, sok z cytryny lub limonki i mieszamy.

Przygotowujemy sobie sitko wyłożone cieniutkimi chusteczkami niearomatyzowanymi (najlepsze są takie z prostokątnego pudełka) i filtrujemy aroniówkę, aby do butelek przelewać czystą nalewkę bez pływających kawałków owoców.

Po przefiltrowaniu całości rozlewamy nalewki do butelek, zakręcamy i czekamy do pierwszych chłodnych dni, kiedy przyda się aroniówka na rozgrzanie! :)


sobota, 24 sierpnia 2013

1 urodziny bloga

Dokładnie 365 dni temu napisałam pierwszy post zupełnie nieświadoma tego, jak wielką sprawi mi radość prowadzenia bloga.

Uwielbiam tu bywać i cieszę się, że tu zaglądacie!
Dziękuję za każde miłe słowo, które napisaliście pod postami. Ściskam Was mocno! 



środa, 21 sierpnia 2013

Pieczona papryka

Wczoraj z Sebastianem obejrzeliśmy film. Tytuł oryginalny: "Broken City". Polskie tłumaczenie: "Władza"... Hmmm w sumie podobne...
Oszołomiona trafnością tłumaczenia odpalam kilka stron i zaczynam szperać w tytułach filmów. W ten oto sposób napotykam na "That's my boy" i znów podziwiam tłumaczenie "Spadaj, tato"... Dochodzi do tego "The Vow"- "I, że Cię nie opuszczę" oraz "The Matador", czyli "Kumple na zabój".

Szperam dalej i natrafiam na stronę z przygotowaną listą- Top25 śmiesznych tłumaczeń filmów. Zaczynam się śmiać i lekko potrząsać moimi zbędnymi kilogramami. Nie mogę się pohamować i spędzam kolejne minuty szukając tłumaczeniowych freaków. Padam przy "Tree Kings", czyli po prostu (bo jakżeby inaczej!) "Złocie pustyni".

Jak widać nie tylko blogerzy kulinarni mają fantazję...;)

Osobiście może tym  razem fantazją się nie wykazałam, ale nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów. Ba, nawet jestem z siebie dumna i cieszę się, że po przeszło 1,5 roku znów (bądź dopiero) zrobiłam pieczoną paprykę. Delikatną, słodką. Rozpływającą się w ustach! Jeżeli już ją próbowaliście, to na pewno wiecie jaki smak mam na myśli. Jeżeli jeszcze nie jedliście, to żałujcie i zaplanujcie sobie kupno dodatkowo kilku papryk przy najbliższej wyprawie na targ!


Składniki na 2 średnie słoiki:
  • 6 czerwonych papryk
  • 6 ząbków czosnku
  • ok. 350ml oliwy lub oleju rzepakowego*

Papryki dokładnie myjemy i oczyszczamy z gniazd nasiennych. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i pieczemy do zrumienienia i pomarszczenia skóry papryk.

Po ok. 20min papryki wyciągamy i wkładamy do miski z przykryciem, aby papryki się zaparowały, a skóra łatwiej odeszła. Mniej więcej po 15min z łatwością będzie można ściągnąć skórkę.

Paprykę tniemy w grubsze paski i układamy warstwami w słoiku na przemian z cieniutkimi plasterkami czosnku.

Na koniec zalewamy oliwą lub olejem rzepakowym. Zakręcamy słoiki i przechowujemy w lodówce ok. miesiąca chyba że ważność oleju rzepakowego jest krótsza.

*Ja wybrałam olej rzepakowy, który nadaje lekko orzechowy posmak.- Idealnie współgra ze słodyczą papryk.


Papryki najlepiej smakują na 2, 3 dzień, kiedy przejdą dodatkowo smakiem oleju i czosnku. Wyjadać można je prosto ze słoika, podawać jako dodatek do mięsa lub kanapek. Nadają się również idealnie na paprykowe pesto.

Wypróbujcie koniecznie! ;)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Podwójnie czekoladowa tarta z malinami

Jakiś czas temu Sebastian wygrał bon do Empiku o wartości 200zł. Jako, że nie należy do tych, co pałają wielkim uczuciem do książek postanowił, że owy bon mi podaruje.
Przebierałam nogami, codziennie wypytywałam męża po pracy, czy bon już dotarł i snułam plany o księgach, książkach i książeczkach, które zakupię chwilę po tym, jak bon znajdzie się w moich rękach.

Minęło kilka dni, później tygodni, a bonu "ni widu, ni słychu". Zatem snuję kolejne plany: "Dorwę książkę Jamie'go", "Zapoluję na kolejną apetyczną powieść Nigelli", rozpuszczę sama siebie przy regałach z książkami kulinarnymi i wypatrzę ciekawą perełkę....

Bonu nadal nie ma...

Mijają kolejne dni, a ja jadę ponownie do Trójmiasta w podróż służbową. Nocuję u dziadków, raczę się pomidorami ze szklarni, wieczorami zdaję relację z dnia Sebastianowi. Mąż oznajmia, że bon przyszedł i czeka na właściciela- czyli mła! :D

2 dni później wracam do Bełchatowa i zacieram ręce na bon. Kolejne 2 dni później wchodzę do Empiku i co? Zachowuję się, jak dziecko pierwszy raz odwiedzające park zabaw, albo rozradowany pies spuszczony ze smyczy. Biegam (DOSŁOWNIE) między półkami. Od tych z nowościami, po te z rabatami. Zahaczam o skandynawskie kryminały, dział z romansami, półki z książkami o tematyce erotycznej ( :D ) i biegnę na koniec do wysokich półek z książkami kulinarnymi.

Tam dostaję oczopląsu. Zaczynam się pocić i trzęsą mi się ręce. Pani z obsługi podchodzi i zakłóca mój "spokój" pytając, czy mi nie pomóc. Jedno spojrzenie i babeczka ucieka wiedząc, że przeszkadza mi w wyborze tej jedynej, upragnionej książki. 

Ekspedientka się oddala, a ja wracam do wertowania stron książek, zapoznawania się z kolejnymi spisami treściami i przeglądania zdjęć gotowych dań.

Patrzę na zegarek. Minęło 45minut. Dzwonię do Sebastiana i pytam ile mi zostało jeszcze czasu. Dokładniej pytam ile zajmie mu jeszcze "zwiedzanie" innych sklepów w czasie, kiedy ja klęczę przed półkami w Empiku. Mąż informuje, że już kończy i pora, abym i ja zakończyła...Chowam telefon do torebki i liczę do 10, aby się uspokoić i w końcu wybrać książki. Wstaję, sięgam po pierwszą książkę, drugą, trzecią. W końcu gotuję się w sobie, ciskam książkami w półkę i lecę do kasy z książkami, po które tak na prawdę nie przyszłam.

Podsumowując. Do Empiku pojechałam po kilka książek kulinarnych, a wróciłam z 6 książkami, w których zapewne nie znajdę nawet zdania o jedzeniu. WARIATKA! Tak bym siebie podsumowała ;) Człowiek głupieje i zdecydować się nie może. Postanowiłam, że tym razem przygotuję się przed kolejną wizytą w Empiku i pójdę tam z listą konkretnych pozycji do zakupu. I tu ogromna prośba do Was o wsparcie takiej wariatki, jak ja w wyborze. :) Czy macie swoje ulubione książki kulinarne? Którymi warto zasilić domową bibliotekę?

Na osłodę po moich skomplikowanych zakupach zrobiłam podwójnie czekoladową tartę z malinami.- Pierwszymi malinami, których udało mi się nie zjeść od razu po zakupie ;)
Tarta jest prosta i dość szybka w przygotowaniu. Idealna dla czeko-malinoholików!

Składniki 
na kruchy spód (do mniejszej niż standardowa formy na tartę):
  • 15dkg tłuszczu (miękkiej margaryny)
  • 1 żółtko
  • 1,5 szklanki mąki pszennej
  • 0,5 szklanka cukru
  • niepełna łyżeczka proszku do pieczenia
  • czubata łyżka kakao
na czekoladowy krem:
  • opakowanie sera mascarpone
  • tabliczka mlecznej czekoladowy
+ ok. 150g świeżych malin

Wszystkie składniki na kruchy spód wrzucamy do miski, siekamy nożem aż masło będzie "oblepione" suchymi składnikami i zagniatamy na jednolite ciasto rękoma.

Ciasto zawijamy w folię spożywczą i wkładamy na kwadrans do lodówki, aby się schłodziło.

Po tym czasie ciastem wylepiamy blaszkę, nakłuwamy widelcem i pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni. Jeżeli chcemy mieć pewność, że spód tarty będzie równy i się nie uniesie podczas pieczenia, to pieczcie go najpierw z obciążeniem ok. 10min, a później kolejne 10 min już bez obciążenia. Do obciążenia użyjcie grochu lub ryżu wysypanego na folię aluminiową ułożoną na cieście. 

Ciasto wyjmuje z piekarnika i odstawiamy do ostudzenia.

W tym czasie rozpuszczamy w kąpieli wodnej czekoladę i lekko przestudzoną łączymy z mascarpone. Wykładamy masę na przestudzony spód tarty i dekorujemy całość świeżymi malinami.

Tartę chłodzimy w lodówce, lub tak, jak ja od razu kroimy i pochłaniamy pomrukując z zadowolenia! :)


Ps. Gratulacje i podziękowania dla tych, co dotrwali do końca tego posta! :)

piątek, 16 sierpnia 2013

Lody wiśniowe

Mówią, że od Anki zimne noce i poranki. Nie zgodzę się! Chłodne wieczory i spowite rześką rosą poranki są dopiero od kilku dni.

Wystarczyło ich zaledwie kilka, aby przypomnieć sobie, jak niechętnie o tej samej porze kilkanaście lat temu zaczynałam kompletować książki, kupowałam nowe spodnie dresowe na w-f i przebierałam w zeszytach z kolorowymi okładkami. Całe to zamieszanie minęło- na szczęście! Nie tęskno mi za tymi czasami i dlatego pewnie ciut żal mi dzieci, które za 2 tygodnie powrócą do szkolnych ławek.

Dobrze pamiętam pierwsze dni września, kiedy razem z koleżankami ciężko nam było pogodzić się ze zmieniającą pogodą, zachodzącym słońcem o 19stej i coraz mniejszą liczbą znajomych pojawiających się na molo w Brzeźnie.

Wszyscy powoli przyzwyczajaliśmy się do jesienno-wiosennego okresu stagnacji i łapania dołów. Tak, tak! Na jesień zawsze, jako nastolatka lubiłam poużalać się nad sobą, posłuchać smutów i powspominać spotkania na plaży w upalne lato.

Teraz do takich dni nie dopuszczam! Pomagają mi w tym lody- przeróżne! Dołączą do tego magicznego grona lody wiśniowe, które baaaaardzo Wam polecam. Teraz jeszcze można zrobić je ze świeżych wiśni, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby w środku zimy wykorzystać mrożone.


Składniki na ok. 1l lodów:
  • szklanka mleka 3,2%
  • 0,5l śmietany 36% 
  • tabliczka białej czekolady
  • 300g wydrylowanych wiśni
  • sok z połowy cytryny
  • 2 łyżki cukru
  • 2 żółtka
Wiśnie zasypujemy dwoma łyżkami cukru i smażymy na patelni. Wiśnie puszczą dość dużo soku, który choć odrobinę należy odparować, albo wypić ;) Przesmażone wiśnie odkładamy na bok do ostygnięcia.

Do rondelka wlewamy mleko i zagotowujemy. Ściągamy z ognia, wrzucamy białą czekoladę i mieszamy do jej rozpuszczenia.

W osobnym naczyniu żółtka jaj mieszamy z cukrem do białości. Dodajemy sok z cytryny i wlewamy powoli do rondelka z gorącym mlekiem i białą czekoladą. Szybko przy tym mieszamy, aby żółtko się nie ścięło.

Ponownie całość ustawiamy na ogniu i podgrzewamy, ale już nie doprowadzamy do wrzenia.

Ściągamy z ognia, dodajemy wiśnie oraz kremówkę. Wlewamy do maszyny do lodów i mieszamy ok.30min do uzyskania odpowiedniej konsystencji- ewentualnie wstawiamy jeszcze na jakiś czas do zamrażalnika.

Jeżeli nie posiadacie maszyny do lodów, to całą mieszankę wlewacie do pojemnika, wkładacie do zamrażalnika i mieszacie co 40 min. Czynność powtórzcie 3-4 razy i gotowe!

Smacznego!

sobota, 10 sierpnia 2013

Dżem morelowy z cynamonem

Gwiżdżę. Dużo gwiżdżę. Zazwyczaj przy sprzątaniu. Natomiast śpiewam zawsze, jak coś leci w tle. Nie jestem tylko pewna, czy słowo "śpiewam" jest tu odpowiednie ;)

Pisałam już Wam, że mąż ze względu na moje umiejętności wokalne woli jechać ze mną samochodem samochodem 400km bez włączonego radio, aby uniknąć wrażenia dolby stereo...Na szczęście odbijam sobie podróżując służbowo do trójmiasta co dwa tygodnie.

Odbiję sobie też dzisiaj! Dziś jest ten dzień, kiedy nie skrępowana ludźmi znajdującymi się obok będę mogła zaszaleć i drzeć się ile sił na koncercie Florence + The Machine na Coke Live Music Festival. To będzie dobry dzień! Czuję to w płucach! :D

Tak samo, jak ten dżem. Prosty, lekko kwaśny z wyczuwalną nutą cynamonu. Idealny do naleśników lub przełożenia tortu. Smakuje równie dobrze wyjedzony łyżeczką prosto ze słoiczka!


Składniki na 5 niewielkich słoiczków:
  • 2kg moreli
  • sok z całej i skórka z połowy cytryny
  • łyżeczka cynamonu
  • ok.600g cukru
  • opcjonalnie cukier żelujący
Morele dokładnie myjemy, wyciągamy pestki i kroimy na mniejsze kawałki. Nie musi być drobno, ponieważ smażąca się morela i tak się rozpadnie. Moreli również nie trzeba obierać ze skórki.

Owoce wrzucamy na głęboką patelnię i zaczynamy smażyć na niewielkim ogniu. Skrapiamy cytryną i dodajemy skórkę cytrynową ciągle mieszając, aby moreli nie przypalić. Jak owoce zaczną się rozpadać, to posypujemy je cukrem i pozostawiamy na ok.30-40min, aby odparowała chociaż część soku, które puściły morele.

Jeżeli chcecie poświęcić trochę więcej czasu, to po 40min. ściągnijcie owoce z ognia i powtórzcie czynność smażenia/ odparowywania dnia następnego. 

Ja dodałam niecałe opakowanie cukru żelującego (2:1), który wg. info na etykiecie jest przeznaczony na 1kg owoców i 0,5kg cukru. U mnie owoców było więcej przez co dżem na szczęście nie był sztywny jak galaretka, aby nie rozlewał się też po talerzu.

Dodam jeszcze, że na opakowaniach cukrów żelujących jest informacja, aby je dodawać od razu po pokrojeniu owoców. Ja dodałam go po smażeniu, cukrze i gotowaniu i i tak było ok. ;)

Cynamon dodajemy na końcu, dokładnie mieszamy i napełniamy wyparzone słoiki dżemem. Słoiki ustawiamy do ostygnięcia do góry dnem, chyba że posiadacie słoiki do wekowania. Te drugie po napełnieniu dżemem wkładacie do piekarnika rozgrzanego do 100-110 stopni na 15min. Po tym czasie wyciągacie z piekarnika i odstawiacie do ostygnięcia bez odwracania do góry dnem.


To jak, zrobicie sobie Morelowe Love, hmmm? :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...